niedziela, 21 czerwca 2020

Spełniona "czterdziestka"

Stało się to co było nieuniknione, kartka z kalendarza się odwróciła po raz kolejny, a moje 39 przeszło w 40!!! W dzień moich czterdziestych urodzin tylko pogoda nie dopisała. Poza aurą za oknem to był wspaniały dzień, czułam się kochana, lubiana, piękna i wspaniała. 


Rycząca? nieee - spełniona - tak "czterdziestka"

 Mąż bardzo zadbał o to bym była zadowolona, zrobił smakowity obiad, upiekł pyszny bezglutenowy tort i podarował prezent od serca. Dzieci tego dnia też się starały i obyło się bez awantury. Ja także sprezentowałam sobie miłe chwile z wizytą u kosmetyczki i dniem z małymi przyjemnościami. Wiele osób dzwoniło i pisało do mnie by złożyć życzenia urodzinowe.

Ten dzień (podobnie jak kilka poprzednich) upłynął mi bardzo refleksyjnie. Z powodu okrągłej 40 dużo myślałam o sobie i moim życiu. I doszłam do tego satysfakcjonującego wniosku, że jestem szczęśliwa i spełniona.

Spotkałam się z tym, że kobietę w moim wieku określa się mianem "rycząca czterdziestka". Z ciekawości wpisałam teraz to określenie w Google oto  kilka definicji tego hasła:

  • kobieta w wieku około czterdziestu lat, która jeszcze jest atrakcyjna, ale czując, że się starzeje, stara się wykorzystać pozostały jej czas i zachowuje się nachalnie wobec mężczyzn
  • pot. potocznie dojrzała, kobieta ubierająca i zachowująca się jak nastolatka, próbująca ukryć upływ czasu.

Jak widać określenie to ma nieco prześmiewczy i negatywny wydźwięk. I tak mi się też kojarzy -  z łanią na rykowisku, która desperacko próbuje zwabić samca.

Uważam jednak, że przypisywanie czterdziestoletnim Panią zachowującym się w ten sposób takiej etykiety za niesprawiedliwe. Bo  co złego  jest w tym, że chcą wyglądać młodo i atrakcyjnie jednocześnie nie chcą być samotne?  Nie!  Tym bardziej, że o czterdziestolatku zachowującym się w ten sam sposób mówi się, że  "przeżywa drugą młodość".

Nie wiem czy ktoś patrząc na mnie nazwałby mnie "ryczącą czterdziestką.  Ja, choć ubieram się w dziale młodzieżowym (głównie ze względu na rozmiar) i staram się wyglądać atrakcyjnie uważam, że nie zasługuję na ten epitet.

Jestem natomiast kobietą ze sporym bagażem doświadczeń życiowych, świadomą siebie i przede wszystkim spełnioną.


Czterdziestka lepsza niż dwudziestka.

Wiele prawdy jest w powiedzeniu, że każdy wiek rządzi się własnymi prawami i ma swoje wady i zalety.

Z perspektywy lat wspominając moją młodość uważam, że teraz mam najlepszy czas. Mając lat dwadzieścia niepewnie stąpałam po początkującej dorosłości. Byłam wtedy zakompleksiona, samotna, z wielkimi marzeniami i kiepskimi perspektywami. Nawet młody wygląd nie był wtedy atutem, bo wyglądałam jak nieletnia nastolatka.

Kończąc trzydziestkę miałam  już poukładane życie, lecz czułam się zagubiona w macierzyństwie i zmęczona dorosłością. Nieco zaniedbana i niemyśląca o sobie uwsteczniająca się w rozwoju "matka polka".

Dopiero gdzieś  w okolicach 35 urodzin zaczęłam myśleć o sobie. Biorąc udział w rożnego rodzaju projektach zaczęłam korzystać z kursów i staży. Poszerzyłam swoje znajomości i horyzonty działań, pojawiło się coś więcej niż dom i dzieci. Polepszyło się też w moim małżeństwie, myślę, że z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że dzieci mniej absorbują i mamy więcej czasu dla siebie. Po drugie otwarliśmy się bardziej na siebie, jesteśmy bardziej autentyczni wobec siebie dzięki czemu znamy siebie lepiej.

Uważam też, że pomimo "kurzych łapek" i pięciu kilo więcej wyglądam lepiej niż dwadzieścia lat temu. Dużo bardziej dbam o zdrowie i urodę, a także dobór garderoby. Nie wstydzę się przyznać, że na poprawę mojego wyglądu miały wpływ zabiegi kosmetyczne i operacja plastyczna. Mam piękny biust, który kiedyś był moim ogromnym  (a raczej mini) kompleksem, makijaż permanentny i uwielbiam hybrydę na paznokciach. Jem zdrowiej, dużo mniej stosuję tzw. używek i ćwiczę jogę.

W mojej metryce zatem  widzę zdecydowanie więcej plusów niż minusów.


Moje życzenia urodzinowe

Zdmuchiwać świeczki w kształcie cyfr 40 pomyślałam o tym żeby.... ciiiiiii bo się nie spełni.

Mam wiele planów i celów które chcę zrealizować. Chcę nadal się rozwijać i zdobywać wiedzę i doświadczenie w wielu zakresach. Ciągle wierzę, że mimo czterdziestu lat na karku odnajdę się zawodowo w czymś co da mi satysfakcję i pieniądze z wykonywanej pracy. Nadal chcę poznawać nowych ludzi i bywać w ciekawych i pięknych miejscach.

Przede wszystkim pragnę zdrowia, spokoju i stabilizacji życiowej. Postanawiam jeszcze bardziej o siebie zadbać, przede wszystkim "wrzucić na luz" i pozbyć się balastu stresu, który codziennie sama sobie dostarczam.

Ostatnio przeczytałam książkę "Szlag mnie trafił" autorstwa L. Grassa opisującą prawdziwą historię Pani Moniki, która w wieku 39 lat miała udar. Historia "Rudej" dała mi wiele do myślenia i otworzyła oczy na to co w życiu najważniejsze. Cieszę się, że córka w Empiku zauważyła tę książkę i zasugerowała (biorąc pod uwagę tytuł) że to jest książka dla mnie.

Kończąc mimo że, może banalnie to zabrzmi napiszę oczywistą oczywistość:

Żyjąc pamiętajmy że, życie to najcenniejszy, a zarazem najbardziej kruchy i tylko raz mam dany dar.

NIECH MOC BĘDZIE Z NAMI !!!


poniedziałek, 1 czerwca 2020

Dzieciństo ma duże znaczenie



Ostatni tydzień był pod znakiem rodzinnego świętowania. Najpierw święto miały mamy, dziś dzień dziecka, a pod koniec miesiąca taty. Więc ten post będzie o tym co znaczy dla mnie macierzyństwo, a także o relacjach dziecko -rodzic.
Ja dziecko
Nie miałam beztroskiego dzieciństwa, ani też moje dzieciństwo nie było traumatyczne. Niepełnosprawność nie była dla mnie fizycznym utrudnieniem, ale wpływała na moje relacje rówieśnicze. Początkowo były one złe, ale z biegiem lat ulegały poprawie i udało mi się nawiązać kilka przyjaźni. W szkole też było różnie, byłam traktowana na równi z kolegami, ale też bywałam traktowana ulgowo lub przeciwnie miałam "przerąbane".
W domu czułam się kochana i akceptowana, lecz z drugiej strony pozostawiona samej sobie. Dzieciństwo miało słodko-gorzki smak. Wiem, że  rodzice mnie kochali ale nie postępowali odpowiedzialnie i  nieświadomie obarczali mnie swoimi problemami. Według mnie mama zbyt szybko wyszła za mąż i została matką. Tata mimo, że starszy od mamy nie dorósł do roli męża i ojca. Ona w wieku 20 lat została matką wcześniaka i nie miała oparcia w mężu. On mimo deklaracji, że kocha nie umiał wziąć odpowiedzialności za rodzinę i chciał żyć po kawalersku. Dlatego od wczesnego dzieciństwa patrzyłam na płacz matki, pijaństwo ojca i ich nieudany związek. Mimo, że brakowało mi pozytywnych wzorców dorastałam z przekonaniem, że ja mogę żyć lepiej i świat nie jest taki zły.
Nie wiem jaką córką jestem dla swoich rodziców.  Nie byłam łatwym dzieckiem. Z jednej strony miałam szalone pomysły, z drugiej byłam uparta. Lubiłam chodzić własnymi drogami i ekspresyjnie wyrażać emocje. Dziś niestety nie mam z rodzicami dobrych relacji. Mijamy się zupełnie w sposobie myślenia i życia. Najbardziej boli mnie to, że nadal ze sobą walczą obarczając mnie wzajemnymi pretensjami.  Mój dom rodzinny nie jest synonimem domowego ogniska. Jednak bardzo kocham moich rodziców i życzę im jak najlepiej. Martwię się o nich i staram się o nich dbać.

Ja matka
Zawsze marzyłam o byciu żoną i matką. Czułam, że jeśli nią zostanę to pokaże, że jestem pełnosprawną kobietą. Jednak widząc dwie kreski na teście byłam przerażona. Bałam się o to, czy poradzę sobie z małym człowieczkiem całkowicie zależnym ode mnie. Później do strachu przed macierzyństwem doszedł niepokój o zdrowie dziecka. Oczywiście miałam też pozytywne odczucia wobec stanu błogosławionego. Cieszył mnie ciążowy brzuszek i kopniaki maleństwa. Ze wzruszeniem patrzyłam na obraz usg i słuchałam galopującego tętna. Z przyjemnością wiłam gniazdko i prasowałam słodkie malutkie ciuszki. Porodu się nie bałam, ze względu na wąską miednicę i problemy neurologiczne miałam zaplanowane  c.c. Cieszę się, że moje dzieci przyszły na świat przez c.c. ponieważ oboje mieli ciasno okręconą pępowinę wokół szyi.  W walentynki 2007 roku zostałam mamą najpiękniejszej dziewczynki na świecie. Córka nie tylko była urocza ale też grzeczna i bezproblemowa. Od początku w opiece nad dzieckiem pomagał mi dumny tata i we dwoje doskonale radziliśmy sobie z maleństwem. Szybko chciałam mieć drugie dziecko, lecz ze względu na c.c. musiałam odczekać paręnaście miesięcy.  W styczniu 2009 roku znów byłam dumna, że jestem ciąży. Tym razem  zarówno ciąża jak  i pierwsze miesiące życia syna nie były łatwe. Być może wynikało to z jego problemów zdrowotnych, które zostały zdiagnozowane kilka lat później. Mimo wszystko bez pomocy babć, czy niań daliśmy radę z dwójką. Od początku macierzyństwa byłam mocno skupiona na swoich dzieciach. Do dzisiaj mój świat kręci się głównie wokół dzieci. Nie jest to "najzdrowsze" podejście do rodzicielstwa ponieważ dzieciom coraz bardziej ciąży matczyny oddech na plecach. Zdaję sobie sprawę, że za bardzo je kontroluję czuwając nad każdym krokiem . Moje "kwocze" postępowanie z jednej strony źle wpływa na nasze relację, z drugiej jednak zaowocowało zdiagnozowaniem syna. Pracuję teraz nad tym, żeby "wrzucić na luz".
Jakie są nasze relacje? Chyba trochę w włoskim klimacie. Bardzo się kochamy, jesteśmy dla siebie całym światem, jednocześnie często się ścieramy głośno wyrażając swoje emocje.  Okazujemy sobie miłość, czułość i zrozumienie, ale też frustracje, smutek i złość. Rozmawiamy, krzyczymy i milczymy, śmiejemy się i płaczemy prosimy, dziękujemy i przepraszamy.
Kocham bardzo swoje dzieci od samego poczęcia i będę je zawsze kochać. Mam nadzieję, że za 10-20 lat nadal będziemy dla siebie ważni.  Wszystkiego dobrego dla każdego z nas, bo każdy z nas był dzieckiem i jego cząstkę nadal w sobie nosi. NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI !!!

M - jak miłość i małżeństwo

  Siódmy październik jest w moim kalendarzu szczególnym dniem, ponieważ tego dnia w 2006 roku brałam ślub. Nie jestem szczególnie przesądn...