niedziela, 17 października 2021

M - jak miłość i małżeństwo

 


Siódmy październik jest w moim kalendarzu szczególnym dniem, ponieważ tego dnia w 2006 roku brałam ślub. Nie jestem szczególnie przesądna, a ta data wynikała z prozaicznego powodu jakim był wolny termin sali weselnej. Jak łatwo obliczyć w tym roku świętowaliśmy 15, czyli kryształową rocznicę ślubu. Postanowiłam dziś o tym napisać, ponieważ uważam moje małżeństwo za ogromny sukces życiowy.


Przeznaczenie, feromony, czy to „coś”?

Kocham męża bardziej niż w dniu ślubu i uważam, że ślub z nim to był mój najlepszy wybór życiowy. Tak, tak i jeszcze raz tak dziś będę się chwalić miłością i radością bycia z ukochaną osobą.
Podobno naturalnie wydzielane przez nas zapachy zwane feromonami decydują o tym, czy ktoś nas pociąga, czy też pomimo samych zalet odpycha. Z czystej ciekawości chciałabym wiedzieć, czy to właśnie one sprawiły, że zwróciliśmy na siebie uwagę. Zastanawiam się nad, tym ponieważ te kilkanaście lat temu mój mąż zarówno wyglądem, jak i charakterem nie przypominał mojego wyobrażenia „tego jedynego”. Myślę też, że gdyby wówczas ktoś opisał mu moją osobę to on także nie byłby mną zainteresowany. Jednak mimo to „coś” nas do siebie przyciągnęło i sprawiło, że zaczęliśmy ze sobą tańczyć i rozmawiać. Poznaliśmy się na imprezie sylwestrowej i romantycznie o północy pierwszy raz się pocałowaliśmy. ;-)


Przepis na....

W dzisiejszej epoce poradników wszelkiej maści znajdzie się wiele książek dotyczących sposobów na udany związek. Ekspertów w tej dziedzinie także jest cała masa, począwszy od terapeutów, mediatorów po seksuologów i osób z katolickiej poradni życia rodzinnego. Mimo to w ostatnim czasie coraz mniej par decyduje się na ślub, a coraz więcej na rozwód. Ma to zapewne związek z tym że w ostatnich latach odchodzi się od uznawania związków nieformalnych za niemoralne, a rozwodu jako powodu do wstydu. Moim zdaniem taki stan rzeczy ma dwie strony medalu.

Z jednej strony dzięki temu osoby będące w toksycznych związkach łatwiej mogą się uwolnić od życia z oprawcą. Z drugiej natomiast często, zamiast starać się odbudować relacje i naprawić psujący związek rezygnujemy z niego z przekonaniem, że to nie ta miłość.

Nie jestem ani z wykształcenia, ani z doświadczenia zawodowego ekspertem od relacji damsko – męskich. Pewno z racji tego, że mój związek jest jedynym, jaki miałam można stwierdzić, że nie mam też doświadczenia. Ja jednak twierdzę, że jesteśmy świetnymi fachowcami od związku, a konkretnie od naszego związku.
Myślę, że naszym małżeńskim sukcesem jest to, że oboje postępujemy zgodnie z trzema pierwszymi słowami znanej wyliczanki: KOCHA, LUBI, SZANUJE.


Przyjaźń, kochanie i pożądanie

Kocham mojego męża bardziej niż w dniu ślubu. Te kilkanaście lat, kiedy jesteśmy razem, pokazało, że różnimy się od siebie bardzo pod wieloma względami. Jednocześnie kierujemy się w życiu tymi samymi wartościami. My nie tylko się szanujemy i pożądamy, ale także po prostu lubimy. Najzwyczajniej w świecie czujemy się dobrze we własnym towarzystwie. Czujemy się fajnie, robiąc coś razem, rozmawiając czy po prostu milcząc.  Jednocześnie uważam, że by mieć udany związek nie trzeba wszystkiego robić razem, lecz ważne jest by spędzać ze sobą fajnie czas. Naszym codziennym rytuałem jest to, że po obiedzie kładziemy się do łóżka i rozmawiamy przytulając się. Nasza rozmowa nie jest tylko wymianą informacji, ale dotyczy tego co czujemy lub naszych poglądów na dane wydarzenia.

Nie będę się rozpisywać na temat życia seksualnego, bo to nasza intymna sprawa. Wspomnę tylko, że jest bardzo udane i myślę, że za ten sukces odpowiada rozmowa, wzajemna otwartość akceptacja i zrozumienie.
Udane małżeństwo to też wspólne angażowanie się w wychowanie dzieci i obowiązki domowe. Nie ukrywam, że jest to „pięta achillesowa” naszego małżeństwa. Zarówno na sprawy tego, co w domu trzeba zrobić, jak i na niektóre tematy dotyczące dzieci i szkoły miewamy odmienne poglądy. Staramy się jednak jakoś wypracować wspólny kompromis. Bywa to czasem trudne i staje się przyczyną naszych kłótni, lecz w większości przypadków osiągamy porozumienie.


Łatwo zniszczyć, trudniej naprawić

Z małżeństwem i miłością jest tak jak z cennymi rzeczami: łatwo je zniszczyć, lecz trudno naprawić. Dlatego musimy postępować tak. by nie dopuścić do rozpadu związku. Pamiętajmy o tym, że wykrzyczanych słów i zadanych ran, żadne przepraszam nie usunie. Pokłócić się można o wszystko, a następnie od słowa do słowa zrobić burzę w szklance wody. Łatwo jest nakręcić się w złości i każdego dnia podsycać swój gniew. Prosto jest sprawić, że miłość do danej osoby zmieni się w nienawiść. Gdy minie etap zauroczenia nietrudno stać się obojętnym wobec partnera, dostrzegać jego wady i wkurzać się o byle co.

Kiedy pielęgnujemy niechęć do osoby, z którą jesteśmy, często w odwecie doświadczamy takiego samego zachowania wobec nas. W konsekwencji można mieć ochotę na kogoś innego, ładniejszego, milszego lepiej nas traktującego. Potem to już tylko równia pochyła prowadząca do rozejścia się. Każde rozstanie, a zwłaszcza rozpad związków, które mają dzieci, jest bolesne. Równie trudne jest trwanie  w związku, w którym miłość zastąpiła obojętność lub co gorsze, nienawiść. Dzielenie życia i wspólnego domu z wrogiem jest traumatyczne dla obu stron, ale też dla dzieci, które niejednokrotnie są wykorzystywane w walce małżonków.

Dlatego najważniejsze jest nie dopuścić by miłość zastąpiła obojętność, a obojętność zmieniła się w nienawiść. Według nas najlepszą metodą na udany związek jest rozmowa, która pozwala na wzajemne zrozumienie i wypracowanie kompromisów. Ponadto ważne jest, by pielęgnować nasze uczucia każdego dnia drobnostkami takimi jak przytulas na dobranoc i buziak na dzień dobry. Istotne jest by od czasu do czasu celebrować swoją miłość i zabiegać o siebie tak jak na początku znajomości.

Życzę sobie i Wam dużo miłości i płynącej z niej radości.


NI
ECH MOC BĘDZIE Z NAMI !!!

niedziela, 3 października 2021

Zmiana ma znaczenie, czyli dlaczego Ania zamiast Aga

 

W ubiegłym tygodniu na moim Facebook' owym profilu zamieściłam informację, że przestaję używać mojego pierwszego imienia (Agnieszka) i będę się posługiwać drugim (Anna). Dziś chcę napisać o tym, skąd ta decyzja. Bo choć formalnie nie zmieniam imienia, jest to jedna z ważniejszych zmian w moim życiu.

Dlaczego?

 Parę tygodni temu na rodzinnym spotkaniu od słowa do słowa zaczęła się dyskusja na temat imion. Ja (po raz kolejny) zaznaczyłam, że nie lubię imienia Agnieszka i jego zdrobnienia Aga. Te dwa słowa są najczęściej wymawiane przez osoby, które się do mnie zwracają. Nic dziwnego, bo od ponad 40 lat, słowo Agnieszka wpisuję w rubryce imię natomiast najczęściej przedstawiam się jako Aga. Po tej rozmowie zaczęłam myśleć, o tym, że chciałabym przestać być Agą czy Agnieszką. 

 Ktoś pyta, "ale po co"?

Po prostu dlatego, by czuć się lepiej sama ze sobą i tyle. Życie jest po to, żeby czerpać z niego jak najwięcej radości, a nie robić z siebie męczennika. Jest to więc część mojej drogi do samoakceptacji i pozytywnego myślenia. Od pewnego czasu postanowiłam wprowadzić w praktykę teorię z zakresu pozytywnej psychologii. W prawie wszystkich książkach dotyczących rozwoju osobistego (a przeczytałam ich dziesiątki) autorzy podkreślają, że najważniejsze jest odważyć się na zmiany i dążyć do tego, by je osiągnąć. Mogą one dotyczyć każdego aspektu życia, a ich wprowadzenie może wymagać od nas sporo czasu i wysiłku. Jednak wiele drobnych, ale znaczących zmian da się wprowadzić z dnia na dzień. Ważne jest by się na nie odważyć i konsekwentnie je realizować. Taką właśnie zmianą jest dla mnie nazywanie się Anią nie Agnieszką.

Sama nie wiem, dlaczego nie lubię imienia Agnieszka.  Dla mnie nie ma jego ładnego zdrobnienia, które przyjęłoby się w potocznej mowie. Aga jest „twarde”, a Agunia lub Agusia brzmi jakoś infantylnie. Zawsze czułam ukłucie zazdrości, gdy słyszałam zdrobnienia typu Ania, Kasia czy Basia. Dla mnie takie zwroty brzmią dużo ładniej niż Aga.

Reakcje na moją imieninową zmianę były różne. Bardzo pozytywnie zareagował mój mąż, który od razu zaczął nazywać mnie Anią. Większość moich znajomych odniosła się do tego pomysłu pozytywnie, jednocześnie nie obiecując, że przestaną mówić Aga. Z jednej strony ich rozumiem, bo wiem, że niełatwo się przestawić, z drugiej jest mi przykro, gdy o tym nie pamiętają. Miło mi, gdy słyszę Ania zamiast Aga i mam nadzieję, że w miarę upływu czasu będzie się to coraz częściej zdarzać.

Jak?

Gdy myślałam o nowym imieniu przyszła mi do głowy genialna w swej prostocie myśl, aby używać drugiego imienia Anna. To imię podoba mi się we wszystkich formach: Anna, Anka i Ania. 
Nie mam zamiaru oficjalnie zmieniać imienia, po prostu na co dzień będę używać drugiego zamiast pierwszego. Wiele osób  też tak robi, czasem nawet nie jesteśmy świadomi, że ktoś, kogo znamy jako X, naprawdę ma na imię Y. W moim przypadku może to budzić zaskoczenie, ponieważ na zmianę zdecydowałam się dopiero po 40 latach bycia Agnieszką. Jak to mówią lepiej późno niż wcale i liczę na to, że przeżyję drugie 40 lat jako Ania.
Ważne jest by pamiętać o tym, że żyje się tylko raz i choć niczego nie można cofnąć. zawsze dużo da się zmienić.
 

NIECH MOC BĘDZIE Z NAMI !!!

niedziela, 5 września 2021

LICEUM - CZAS MIĘDZY DZIECIŃSTWEM A DOROSŁOŚCIĄ


Stało się — moje pierworodne dziecko jest w liceum. Jak ten czas leci, przecież tak niedawno to ja z dumą przekraczałam próg L.O.  Z tej okazji wzięło mnie na wspominki (a wymiana komentarzy na F.B. pokazuje, że nie tylko mnie).


Pamiętasz licealny czas?

Ach to był taki słodko - gorzki czas przeistaczania się z nastolatka w młodego dorosłego. Okres przeżywania pierwszych miłości, budowania swojej tożsamości, smakowania zakazanych owoców. Większość z nas w tym okresie przysporzyła rodzicom wielu siwych włosów swoimi młodzieńczymi wyskokami. Działo się, działo: miłości, używki, muzyka, ale też pierwsze porażki i życiowe tragedie.

Każdy z nas bawił się inaczej: jedni w domu zarywali noce, drudzy wysiadywali na ławkach a jeszcze inni w lokalach. Ja chadzałam do knajpy zwanej „Od zmierzchu do świtu”. Była to klimatyczna speluna, miejsce, gdzie odbywały się koncerty. Tam poznałam wielu fajnych ludzi, z którymi na trzeźwo i nietrzeźwo można było gadać całą noc. Wtedy też zaczęły się przyjaźnie trwające do dziś. Nawet znam pary, mające początki w licealnych czasach i będące dziś małżeństwem.

Niestety pamiętam

Bywały też nieprzyjemne lub wręcz niebezpieczne sytuacje mające tragiczne konsekwencje. Parę razy zdarzało mi się zrobić coś naprawdę głupiego i tylko tzw. fuksem udało mi się uniknąć kłopotów. Niestety nie wszystkich ominęły tarapaty, które zdeterminowały ich życie już tuż przed progiem dorosłości.
Mam nadzieje, że moja ptaszyna dotrze do egzaminu dojrzałości bez życiowych turbulencji. Bo choć po latach wielu z nas wspomina licealny okres z sentymentem, to zazwyczaj bywał on trudny już 25 lat temu. Obecnie dla pokolenia naszych dzieciaków jest on jeszcze trudniejszy. Życie toczące się w mediach społecznościowych, dopalacze czy pigułki gwałtu to tylko niektóre zagrożenia, czyhające na młodych.
Dlatego ważne jest, by rozmawiać z nastolatkiem na każdy temat. Tworzenie z trudnych tematów tabu nie sprawi, że zagrożenie zniknie, lecz przeciwnie stanie się ono bardziej niebezpieczne. Spokojna, rzeczowa rozmowa o seksie, narkotykach i przemocy może kiedyś uratować dziecku życie.

Wszystkim dzieciom tym małym i tym wyrośniętym życzę zdrowia, nauki offline, akceptacji rówieśniczej i niezapomnianych wydarzeń. Rodzicom natomiast cierpliwości, wyrozumiałości i normalności.

NIECH MOC BĘDZIE Z NAMI!!!

piątek, 20 sierpnia 2021

Odrodzenie Feniksa



Minęło pół roku od mojego ostatniego postu. Przestałam pisać, ponieważ w marcu wraz z moją rodziną przechodziłam przez trudny czas. Nie będę wdawać się w szczegóły, bo moi bliscy sobie tego nie życzą.

Napiszę tylko, że, dotyczyło to mojego dziecka i zwątpiłam wówczas w swoją matczyną wiedzę i intuicję. Stwierdziłam, że nie mam prawa pisać swoich wywodów filozoficzno- psychologicznych, gdyż jestem w tej dziedzinie niekompetentna. Na szczęście obecnie jest wszystko dobrze, kryzysowa sytuacja minęła i mam nadzieje, że się nie powtórzy. Lekcja życiowa, którą otrzymaliśmy, była trudna i bolesna, ale w rezultacie dużo dobrego z niej wynieśliśmy.

Po otrząśnięciu się z przebytego kryzysu postanowiłam, że jak Feniks powstanę z popiołów i wrócę do pisania. Wracam do tworzenia tekstów głównie z dwóch powodów: po pierwsze — bo lubię to robić i po drugie, bo czytacie i pytacie o bloga.
Dziś jest krótko o moim powrocie, a przed kolejnymi publikacjami piszę oświadczenie (podobne do tych przy reklamach suplementów).

Nie uważam się za ekspertkę w żadnej dziedzinie. Jak każdy człowiek mam ograniczoną wiedzę, popełniam błędy i zmieniam poglądy. Mój blog ma charakter lifestylowy i piszę w nim subiektywnie, dzieląc się swoimi przeżyciami i emocjami. Piszę, gdyż daje mi to ogromną satysfakcję. Poza tym ubieranie myśli w słowa, które wypuszczam w świat, traktuję jako rodzaj autoterapii.

Tak więc wracam do kontynuacji bloga i zapraszam Was do zaglądania na ADHDowy. Powracam również do strony wdzięczne POST-cztówki na FB.

Życzę udanego weekendu.

NIECH MOC BĘDZIE Z NAMI!!!



niedziela, 7 lutego 2021

EM jak EMOCJE

 


Do napisania tego postu zainspirowała mnie książka Hani Sywuli pt. „W głowie się poprzewracało”. Autorka jest promotorką dbania o zdrowie psychiczne i twórczynią kanału psychologicznego „Hania Es”. Duża część tej książki dotyczy emocji i ich ogromnego wpływu na nasze życie. Tak więc dziś będzie emocjonujący, a raczej emocjonalny post.


Teoria to nie wszystko

W liceum byłam w klasie pedagogiczno-humanistycznej i miałam takie przedmioty jak pedagogika i psychologia. Nie pamiętam, dlaczego ale pani pedagog, która prowadziła te lekcje poprosiła mnie bym zreferowała klasie zagadnienie uczuć i emocji. Na podstawie licealnego podręcznika i tego co znalazłam w bibliotece starałam się wytłumaczyć temat koleżankom i kolegom (było ich chyba trzech). Teoretycznie byłam dobrze przygotowana, klasa zrozumiała omawianą lekcje. Po raz drugi mówiłam o emocjach na maturze i dostałam celujący. Niestety choć w teorii nie miałam z emocjami problemu to w życiu sobie z nimi nie radziłam. Nie ja jedyna, gdyż wiele osób ma z tym problem.  Nie uczono nas radzenia sobie z emocjami, a nawet zakazywano nam je wyrażać. Skutkiem tego  często mamy kłopot, by właściwie je określić, o nich mówić, czy też zapanować nad nimi. 

EEEE....EMOCJE

Zazwyczaj wyróżnia się cztery podstawowe emocje: strach, złość, smutek i radość. Jednak często w literaturze psychologicznej wymienia się ich więcej. Ja do grona najważniejszych dopisałabym zdziwienie, wtręt i wstyd. Do każdej z wyżej wymienionej można dopisać wiele synonimów. Tak więc strach to inaczej lęk, obawa, przerażenie, natomiast radość nazywamy: szczęściem, rozbawieniem i euforią. Lista określająca stany emocjonalne jest długa. Można zauważyć, że tylko jedna główna kategoria jest dla nas przyjemna (radość). Zdziwienie w zależności od sytuacji bywa różnie nacechowane. Niestety przeżywanie pozostałych pięciu wymienionych jest dla nas przykre. Emocje, mimo że dotyczą głównie sfery psychicznej mają ogromny wpływ na nasze ciało. Sama mimika twarzy często zdradza to co przeżywamy. Oczy, brwi i usta w charakterystyczny sposób pokazują nasz smutek, wstręt czy radość. Kolejnymi cielesnymi oznakami emocji są nasze ruchy, natężenie i barwa głosu a nawet kolor cery. Ciało także reaguje na emocje w ukryciu poprzez wydzielanie hormonów (serotoniny, endorfin adrenaliny i kortyzolu) co wpływa na np. na układ krwionośny czy trawienny.

Emocje mają często tak duże natężenie, że pod ich wpływem możemy przestać działać zdroworozsądkowo, bardzo silne emocje wyłączają poczytalność. Z drugiej strony to dzięki emocjom jesteśmy empatyczni wobec innych, dlatego pozbawieni możliwości ich odczuwania socjopaci dopuszczają się okrutnych zbrodni. 

"ADA TO NIE WYPADA..."

W naszym społeczeństwie często o wyrażaniu emocji myśli się negatywnie i wręcz zabrania się tego. Dla przykładu płacz, który zazwyczaj oznacza smutek czy złość i jest doskonałym wentylem ujścia tych emocji bywa krytykowany. Od małego słyszymy „nie rycz, nic się nie stało”. Dotyczy to w szczególności chłopców „nie becz jak baba”, panuje bowiem przekonanie, że „płacz” jest oznaką słabości i „chłopaki nie płaczą”. Natomiast dziewczynkom „zabrania się” okazywania złości. Bywa nawet tak, że krytykowane jest pokazywanie radości. Śmiejąc się słyszymy: „co się cieszysz jak głupi? ”lub „nie podniecaj się tak”. Odnoszę wrażenie, że jedyną emocją na jaką się zezwala, a nawet nakazuje jej wyrażania jest wstyd. Nie raz, i nie dwa mówiono do nas: „wstydź się” , „nie wstyd Ci?”
Poza tym za okazywanie emocji często jesteśmy karani, obrażani lub oczekuje się od na przeprosin. Jednym z wielu moich wspomnień tego dotyczących jest zdarzenie ze szkoły podstawowej. Mimo, że jest ono dla mnie bolesne napiszę o nim, żeby terapeutycznie pomóc mojemu wewnętrznemu dziecku. 
Sytuacja miała miejsce w nauczaniu początkowym. Pani zawołała mnie do biurka i zaczęła przeglądać ćwiczenia. Okazało się, że miałam w nich braki. Nauczycielka nie postawiła mi za to oceny niedostatecznej, lecz kilka pał. Pamiętam, że przy każdym ćwiczeniu stawiała 2 (wtedy była to najgorsza ocena). Z każdą czerwoną dwóją zmieniały się moje emocje. Smutek (dostałam pałę), przeszedł w strach (co powiem rodzicom), a lęk zamienił się w złość (kilka pał za ćwiczenia). Gdy moje emocje sięgnęły zenitu wyrwałam Pani książkę, porwałam i uciekłam do domu. Nauczycielka bezskutecznie trochę się ze mną poszarpała próbując mnie zatrzymać. Przyszłam do domu, w którym byli rodzice, nie pamiętam rozmowy z nimi natomiast rezultat był taki, że zostałam odprowadzona do klasy, gdzie musiałam stanąć na środku i przeprosić za moje zachowanie Panią i kolegów. Czułam wtedy wielki wstyd i to była emocja, którą w tamtej sytuacji otoczenie ode mnie oczekiwało i akceptowało. Spuścić głowę, przeprosić i przyznać się do złego zachowania. Prawdopodobnie gdybym dostała jedną dwóję usiadłabym w ławce i nie byłoby afery.
W dzieciństwie poczucie wstydu często mi towarzyszyło. Dlatego bardzo staram się unikać słowa wstyd w stosunku do moich dzieci.


DZIECI PEŁNE EMOCJI

Małe dzieci okazują emocje automatycznie. Wszystko można wyczytać z ich twarzy i zachowania. Maluchy pokazują swoje emocje bez zastanawiania się czy to wypada. I tu wkraczamy My - dorośli i często staramy się skłonić dziecko do zaprzestania płaczu, wrzasku czy innego denerwującego nas zachowania. Jeżeli jesteśmy fanami poradników o wychowaniu i mamy cierpliwość to próbujemy ugodowo udobruchać dziecko. Gdy nasza cierpliwość jest wątła lub mamy dyktatorski styl wychowania sami reagujemy emocjonalnie. I się kręci… dziecko wrzeszczy, rodzic wrzeszczy, czasem rodzic przesadzi i poszarpie, maluch wyje. Jeśli dziecko jest starsze często dochodzi do tzw. „pyskówki” i lecą słowa, które potrafią zaboleć. 
W naszym domu bywa bardzo emocjonalnie. Dotyczy to zwłaszcza nastolatka z ADHD. Młody ma duży problem radzeniem sobie z emocjami. Bardzo szybko się denerwuje i jego ataki złości bywają wyczerpujące. Do tego dochodzą charakterki rodziców (niestety nie należę do oazy spokoju) i siostry. Czasem w naszym domowym kotle bardzo wrze. Ciągle kombinuję, żeby ograniczyć te kłótnie. Czytam poradniki, oglądam, słucham, konsultuję się z psychologami i lekarzami. Najłatwiej udaje się nam wypracować metody radzenia sobie ze smutkiem i strachem. Najtrudniej jest z opanowaniem złości. Myślę, że obecnie sytuacje utrudnia nam pandemia i nadużywanie elektroniki. Ważne jest mieć świadomość (i nauczyć jej dzieci), że przeżywanie emocji jest ok, natomiast okazywanie ich nie może być krzywdzące dla nas samych ani otoczenia. Mam nadzieję że, przyjdą dni, kiedy w mojej rodzinie wyrażanie emocji nie będzie wiązało się z poczuciem, że sobie nie radzimy. Na koniec polecam dwie fajne bajki o emocjach „W głowie się nie mieści” i „Emotki”.

NIECH MOC BĘDZIE Z NAMI!!!


niedziela, 17 stycznia 2021

Gdzie tu logika?

 


Niestety w moim pierwszym noworocznym wpisie nie powieje optymizmem. Dziś mam ochotę wylać „żółć” w związku z decyzją włodarzy w sprawie kontynuacji zdalnej nauki. Ponieważ jestem (zapewne nie ja jedyna) rozgoryczona działaniami rządu. Pominę liczne afery dotyczące marnowania „grubych” pieniędzy i przywilejów dla wybranych, a pochylę się nad ograniczeniami dotyczącymi dzieci.

Senior pod ochroną

Jak już wiecie, jestem mamą dwóch nastolatków, wysoko wrażliwej córki i syna z ADHD. Czas zamknięcia i zdalnej nauki negatywnie wpływa na moje dzieci oraz nasze relacje rodzinne. Myśl o kolejnych tygodniach, czy może nawet miesiącach szkoły przed komputerem sprawia, że chce mi się wyć. Ponieważ nie mam na tę sprawę wpływu, postanowiłam swoją frustrację ubrać w słowa, puścić w świat w nadziei, że poczuje się oczyszczona z negatywnych emocji.

Od prawie roku żyjemy z groźnym wirusem COVID 19 i większość z nas już wie, że jest on znacznie groźniejszy od sezonowej grypy. Sama znam osoby, które chorowały (być może ja też) i niestety znałam osoby, które były zarażone i zmarły. Nie kłócę się więc z tym, że pewne obostrzenia są w obecnej chwili niezbędne, lecz nie rozumiem logiki stosowanych w Polsce ograniczeń.

Seniorzy grupa najbardziej narażona jest najmniej izolowana.
Od początku pandemii wiadomo, że najciężej chorują i najczęściej umierają zakażone osoby w podeszłym wieku. Z tego powodu wg mnie, by chronić te osoby, to właśnie seniorzy powinni być izolowani przy jednoczesnym wprowadzeniu odpowiedniego systemu wsparcia. Niestety obecnie, mimo że osoby te są w grupie ryzyka, mają najmniejsze obostrzenia. Wprowadzone były zakazy przemieszczania się dla dzieci natomiast nie było dodatkowych ograniczeń w grupie 60 plus. Godziny dla seniorów na obecnych zasadach generują tylko straty dla sprzedawców, gdyż między 10 a 12 sklepy świecą pustkami, bo staruszkowie chodzą na zakupy wtedy, gdy mają na to ochotę.

Dzieci potrzeb nie mają

Największe obostrzenia dotyczą dzieci i co jest dla mnie nielogiczne nie wszystkich. Od września nieprzerwanie otwarte są żłobki i przedszkola a najkrócej zdalnie uczą się dzieci edukacji wczesnoszkolnej. Takie rozwiązanie wydaje mi się nielogiczne z dwóch powodów: po pierwsze problemy psychiczne wynikające z rówieśniczej izolacji bardziej dotykają starsze dzieci niż maluchy, dla których ważniejszy jest czas spędzony z rodzicami. Po drugie w przypadku młodszych dzieci trudniej jest o dystans społeczny i odpowiednią higienę.

Moim zdaniem sejm uchwalając takie przepisy, nie kierował się dobrem dzieci i społeczeństwa, lecz tym, że nie musi wypłacać zasiłków opiekuńczych. Innego logicznego wyjaśnienia nie widzę.

Taka sytuacja boli mnie z powodu zagrożeń, jakie niesie dla nastolatków. Moja nadwrażliwa córka zaczęła doszukiwać się u siebie oznak depresji, natomiast mój syn z ADHD „wariuje” w domu co jest uciążliwe dla wszystkich. Do tego obawiam się możliwości uzależnienia od elektroniki.

Nastolatek w zamknięciu

Moja córka to typ wysoko wrażliwego filozofa z umiejętnościami aktorskimi. Przyznaje, że takie usposobienie odziedziczyła po mamusi. Uwielbia być w opozycji i dyskutować na różnego typu tematy. Podczas nauki szkolnej miała dużo większą możliwość do wypowiadania się na forum klasy. Obecnie, gdy lekcje są przed komputerem trudniej o swobodną dyskusję. Ponadto kontakty rówieśnicze także głównie odbywają się online, co utrudnia poprawną komunikację. Dodatkowo brak jest miłych wydarzeń, na które się czeka. Zostały nam odebrane małe przyjemności, sprawiające, że chce się żyć. Uważam, że szczególne dotkliwe jest to dla nastolatków, gdyż są w wieku, kiedy to wycieczka klasowa czy szkolna dyskoteka ma ogromne znaczenie.

Natomiast obecne funkcjonowanie dzieci zostało właściwie ograniczone do obowiązku nauki w domu i czasu spędzonego przy elektronice lub książce. Nie wychodząc z domu trudno też zachować codzienną rutynę, która jest niezwykle ważna dla zdrowia psychicznego. Moim dzieciom nie chce się ubierać, śpią do „oporu” i większość dnia spędzają siedząc lub leżąc. Dlatego też niełatwy okres dojrzewania stał się jeszcze trudniejszy z powodu braku normalności.

Myślę, że to wszystko miało wpływ na to, że moje wrażliwe dziecko zaczęło się źle czuć same ze sobą i zastanawiać nad sensem własnej egzystencji. Z pomocą „doktora Google” zdiagnozowała u siebie depresje i umówiła się do szkolnego psychologa. Po pierwszym spotkaniu zadzwoniła do mnie psycholożka z wiadomością, że córka ma symptomy depresji, myśli samobójcze i należy z nią iść do psychiatry. Byłam w ogromnym szoku po tej rozmowie. Jestem uważnym rodzicem i staram się być na bieżąco z tym, co się u moich pociech dzieje. Informacje, które usłyszałam nijak się miały do zachowania mojego dziecka.

Przejęłam się tym jednak bardzo i razem z mężem porozmawialiśmy z młodą. Okazało się, że jej myśli samobójcze ograniczają się do zastanawiania nad życiem i śmiercią. Chce żyć i nie ma zamiaru się zabijać. Poza tym przyznała, że poczytała w Internecie o depresji, opis pasował jej do smutków, które czasem odczuwa i tak psycholożce to przedstawiła. Po naszej rozmowie stwierdziła, że już czuje się lepiej i nie chce umawiać się więcej do psychologa.

Myślę, że dobrze znam moje dziecko i prawidłowo wywnioskowałam, że miało potrzebę zwrócenia na siebie uwagi. Dlatego podczas rozmowy z psychologiem wykazało się trochę swoimi umiejętnościami aktorskimi. Niemniej jednak tak jak poleciła szkolna psycholog zapisałam ją do psychiatry. Termin był odległy i przez kilkanaście dni obserwując młodą doszłam do wniosku, że nie wymaga ona leczenia psychiatrycznego.

Szczebiotała przez telefon rozmawiając z przyjaciółkami, śmiała się oglądając seriale i nie wykazywała żadnych oznak depresji. Odwołałam psychiatrę i umówiłam wizytę u psychologa zajmującego się terapią dzieci i młodzieży. Pani psycholog po rozmowie z nami obiema i córką na osobności stwierdziła, że nie podejrzewa depresji. Potwierdziła moje przypuszczenia, że rozważania córy nad sensem życia wynikają z jej usposobienia i dojrzewania.

UFFF.... trochę odetchnęłam, lecz nadal jej się bacznie przyglądam, gdyż uważam, że obecne zamknięcie ma destruktywny wpływ na psychikę dzieci.


Dziecko z ADHD  w zamknięciu

Temat problemów dotyczących dziecka z ADHD i lockdown’u poruszyłam już w moim wcześniejszym poście dotyczącym zdalnej nauki. Ponieważ mam wrażenie, że objawy ADHD młodego są dla nas wszystkich jeszcze bardziej dokuczliwe ponownie wracam do tematu.

Dziecko nadpobudliwe pieszczotliwie można nazwać „żywym srebrem”. Jest głośne, nadmiernie ruchliwe, szybko się nudzi i często wpada w złość. Naturalne jest to, że ma potrzebę, żeby się wybiegać, wykrzyczeć i podczas różnego typu aktywności wyładować swoją energię. Przed pandemią wszystkie te działania rozkładały się na kilka środowisk: szkoła, dom, podwórko.

Jednego dnia zachowanie młodego było lepsze, innego gorsze, ale nie było tak męczące, jak obecnie. Wynika to z faktu, że większość czasu całą rodziną spędzamy w domu. Syn, choć pełen uroku osobistego bywa po prostu wkur..jący. Zazwyczaj musi coś pilnego powiedzieć, kiedy rozmawiam przez telefon lub śpiewa piosenki ” od czapy”,  gdy próbuję się skupić. Często z nudów dokucza siostrze co w efekcie kończy się małą wojną domową. Ja mam już 40 lat i brak mi cierpliwości do dwunastolatka, który zachowuje się czasem jak dwulatek.

Taka dygresja – właśnie, gdy poprawiam tekst młody drze się z łazienki, więc odkładam robotę i idę sprawdzić co się dzieje, a on zadowolony pokazuje, jaką zrobił fryzurę. Innym razem, by spokojnie pisać, dałam mu telefon i słuchawki by słuchał audiobooka, lecz i tak mi przeszkodził, bo musiał koniecznie zacytować śmieszny fragment. I tak kilkanaście razy dziennie.

Kolejnym problemem jest czas spędzany przed elektroniką i brak ruchu. Co nie tylko wpływa na psychikę dzieci, lecz także na problemy z postawą i wagą. Dlatego kosztem naszego „świętego” spokoju wprowadzamy dzieciakom ograniczenia czasowe przy elektronice. I cieszę się, że decyzja o zakazie wychodzenia dzieci w ferie została zniesiona i mogli oni trochę poszaleć na śniegu.

Z niepokojem myślę o poniedziałku, kiedy to ponownie zasiądą na kilka godzin do lekcji przed komputerem. Choć są nauczyciele, którzy wkładają sporo pracy w zdalne nauczanie to, jeśli chodzi o młodego efekty są marne. Właśnie zdałam sobie sprawę, że przez ferie młody spędzał przed ekranem komputera nie więcej niż dwie godzinny dziennie, a od poniedziałku będzie siedział ponad sześć ;-(.

Podczas marcowego zamknięcia zdecydowaliśmy się zgodnie z zaleceniami neurologa podać synowi leki na ADHD. W pierwszej kolejności brał najbardziej popularny w leczeniu nadpobudliwości Medikinet CR, po którym nie było poprawy. Również kolejny zalecony przez neurologa, Rispolet nie zadziałał. Pozostało podawanie suplementów, które podobno wspomagają układ nerwowy. Dlatego chłopak łyka magnez, tran i olej z wiesiołka. Oczywiście prawidłowo należałoby suplementację zastąpić zbilansowaną i zdrową dietą, lecz … Teoria teorią, a życie życiem i odkąd nie karmię piersią przestałam mieć wyłączny wpływ na to co dzieci jedzą i czego nie jedzą.

Na koniec mojego rozważania na temat zamknięcia dzieci w domu wspomnę o domach patologicznych. Ustawodawca co prawda nałożył na szkoły obowiązek zapewnienia możliwości uczenia się w szkole (zdalnego) uczniów, którzy nie mają warunków domu. Myślę, jednak, że większość dzieci wstydzi się przyznać do biedy i pijaństwa rodziców dlatego cierpią w swoich domowych piekiełkach.

To tyle na dziś. Byle do wiosny…


NIECH MOC BĘDZIE Z NAMI!!!

Ps. Niestety po pewnym czasie okazało się, że matczyna intuicja mnie zawiodła. Córka w okresie pandemii zachorowała na depresję i potrzebowała leczenia farmakologicznego oraz psychoterapii.


niedziela, 20 grudnia 2020

 Urodziłam się za szybko byłam malutka i słabiutka, a że było to 40 lat temu to moje rokowania były złe. Jednak mimo wszystko w tym malutkim ciałku było sporo woli życia i z trudem, lecz uparcie łapałam każdy oddech. W latach 80tych nie przywiązywało się wagi do rehabilitacji maluszków i do neurologa trafiłam ok. 3 roku życia (zdecydowanie za późno). Zostało zdiagnozowane u mnie Mózgowe Porażenie Dziecięce, które, krótko mówiąc, jest uszkodzeniem mózgu i układu nerwowego.



MPD nie jedno  ma imię


MPD ze względu na umiejscowienie niesprawności ruchowej oraz lokalizację uszkodzenia mózgu można podzielić na cztery rodzaje; postać spastyczną, móżdżkową, pozapiramidową oraz mieszaną. Natomiast w zależności od rodzaju MPD może powodować upośledzenie narządu ruchu i postawy, mowy, padaczkę, oraz obniżenie sprawności intelektualnej.

Nie wiem, jaki mam rodzaj porażenia natomiast stwierdzam, że miałam szczęście w nieszczęściu, ponieważ jestem sprawna intelektualnie, poruszam się samodzielnie a jedyne ślady MPD to uszkodzenie prawego stawu skokowego i wada wymowy.

Obecnie niepełnosprawność nie przeszkadza mi w normalnym funkcjonowaniu i czerpania radości z życia. Jednak złe doświadczenia związane ze stereotypowym podejściem „niepełnosprawny znaczy gorszy”, jakie towarzyszyło mi od przedszkola odcisnęły piętno na mojej psychice. Przez długie lata nie akceptowałam siebie i swojej niepełnosprawności a wszelkie życiowe niepowodzenia tłumaczyłam swoją „ułomnością”. Lubiłam się nad sobą użalać a litość ludzi czasem mnie wkurzała innym razem była przeze mnie oczekiwana.

Przyklejono mi etykietkę osoba niepełnosprawna, czyli niepełnowartościowa a ja się do niej przywiązałam. Tak było do 28 listopada, kiedy to wzięłam udział w wyjątkowym wydarzeniu Wheelkathon 2020, czyli maraton innowacji organizowany przez ekipę z Leżę i Pracuję — pierwszej agencji marketingowej, która powstała po to, by zmieniać rynek pracy dla osób z niepełnosprawnościami ruchowymi. Dzięki udziałowi w Wheelkathon 2020 - maraton innowacji Leżę i Pracuję uświadomiłam sobie, że moje ograniczenia wynikające z niepełnosprawności są minimalne.

Przyszła akceptacja siebie, niepełnosprawności, wystającego brzucha (efekt dwóch cesarek i zrostów na jelitach) i innych niedoskonałości, których nie da się poprawić. Akceptacja siebie to mój ogromny sukces, do którego dojrzewałam długimi latami i pozwoliła mi nie tylko na to, by teraz czuć się lepiej samej ze sobą, lecz także na zmianę perspektywy patrzenia na to, co było w przeszłości.

Dorastanie w przekonaniu, że gdyby niepełnosprawność to …

Nie pamiętam już, kiedy uświadomiłam sobie swoją niepełnosprawność. Myślę, że wiązało się to z moim pójściem do „zerówki”, czyli w wieku 6 lat. Wtedy to doświadczyłam pierwszego odtrącenia od rówieśników i przekonałam się, że moje ręce nie wycinają i rysują tak ładnie, jak dłonie innych dzieci. Przed rozpoczęciem szkoły trafiłam do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, by przejść testy poziomu IQ. Następnie były pierwsze lata podstawówki, gdzie początkowo nie miałam koleżanek, bazgrałam jak kura pazurem, a na lekcjach WFu przybiegałam ostatnia.

Na całe szczęście nie odstawałam intelektualnie (choć emocjonalnie bywały problemy) i mimo wszystko dobrze funkcjonowałam w klasie. Dziś z perspektywy czasu myślę, że tylko przez kilka miesięcy odczuwałam brak akceptacji rówieśniczej natomiast gorzej było z niektórymi nauczycielami. W czasie szkoły podstawowej wyjeżdżałam co roku na ok. dwa miesiące do sanatorium „Stokrotka” w Goczałkowicach i tam wśród innych dzieci z niepełnosprawnością czułam się znakomicie. Nikt nikogo nie wyśmiewał z powodu problemów zdrowotnych a ponadto widziałam, że są dzieci, których sprawność jest dużo mniejsza od mojej.

W ósmej klasie przestałam udowadniać, że mogę dobrze się uczyć i zaczęłam pokazywać, że mogę robić też inne rzeczy (nie zawsze te właściwe). W czasach licealnych już nie odczuwałam żadnej dezaprobaty mojej niepełnosprawności zarówno wśród uczniów, jak i nauczycieli. Jednak w związku z tym, że był to czas pierwszych związków a ja nie miałam szczęścia w miłości zaczęłam czuć się nieatrakcyjnie i obwiniałam za to niepełnosprawność.


Dorosłość z niepełnosprawnością w tle…

Podobnie jak w liceum tak i na studiach nie doskwierał mi większy dyskomfort z powodu niepełnosprawności. Owszem zdarzało mi się usłyszeć niemiły komentarz i nie raz płakałam z powodu krzywdzących uwag. W indeksie miałam dobre oceny, udane życie towarzyskie i przyjaciółki, które do dziś są mi bliskie. Natomiast „łapałam doły” z powodu pozostawania samotną. Mimo że zdarzało się, że ktoś się mną zainteresował z reguły byłam nieszczęśliwie zakochana. Biadoliłam, że to przez to, że jestem taka biedna niepełnosprawna.

Jednak los się do mnie uśmiechnął i poznałam swojego księcia, z którym jestem do dziś. Mój ukochany nigdy nie dał mi odczuć, że jestem niepełnosprawna wręcz przeciwnie czasem zapomina o moich fizycznych ograniczeniach. Zaakceptowali mnie także moi teściowie, którzy stali się dla mnie wspaniałymi drugimi rodzicami. Miałam też szczęście zostać mamą i poukładałam sobie to dorosłe życie.

Obecnie nie odczuwam skutków MPD, poza tym, że zdarza mi się usłyszeć przykre słowa od ludzi, którzy są ograniczeni błędnymi stereotypami. Do niedawna karmiłam takimi głupimi komentarzami swoje poczucie, że jestem gorsza, bo niepełnosprawna. Tak był do czasu wspomnianego maratonu innowacji, w którym wzięłam udział na zaproszenie Majki Lipniak z Leżę i Pracuję.


EUREKA moja niepełnosprawność naprawdę mnie nie ogranicza.

Maraton innowacji to konferencja i warsztaty, podczas których drużyny przez całą dobę opracowywały projekt nowatorskiego rozwiązania (urządzenia, sprzętu) poprawiającego jakość życia i pracy Osób z niepełnosprawnością. Zostałam zaproszona do wzięcia udziału w warsztatach w charakterze eksperta / użytkownika, mówiącego o swoich ograniczeniach i potrzebach. W trakcie rozmowy z zespołem, którego byłam konsultantką zdałam sobie sprawę z tego, że właściwie nie mam problemów z codziennymi czynnościami. Jedynymi obszarami, które chciałabym usprawnić to zdolności manualne i wymowa.

O tym, że moja niepełnosprawność nie ogranicza mnie zarówno w domu, jak i w pracy przekonałam się jeszcze dobitniej słuchając o projektach innych drużyn. Pozostałymi ekspertami były osoby fizycznie niezdolne do samodzielnego funkcjonowania.

Wśród pomysłów na poprawę jakości życia niepełnosprawnych były okulary z funkcją zastępującą lewy przycisk myszki, dla która osoby porusza jedynie głową. Inne zaprezentowane rozwiązania to : ergonomiczne biurko, chwytak przedmiotów i magnetyczne rękawiczki, które umożliwiłyby częściową samodzielność.

Udział w tym wydarzeniu był dla mnie przełomem, jeśli chodzi o postrzeganie siebie przez pryzmat niepełnosprawności. Zdałam sobie sprawę, że moje ograniczenia są minimalne a moje ciało daje mi wiele możliwości. Największe szczęście polega na tym, że poruszam się samodzielnie, mam sprawne ręce i nie wymagam pomocy osób trzecich. I za to jestem bardzo wdzięczna!!!
Kochani wszystkiego najlepszego z okazji Bożego Narodzenia zdrówka, zdrówka i spokoju a przede wszystkim powrotu do normalności.


NIECH MOC BĘDZIE Z NAMI !!!

niedziela, 22 listopada 2020

WYLUZUJ - jak to łatwo powiedzieć


Wyluzuj, wszystko będzie dobrze, myśl pozytywnie, poluzuj gumę w gaciach. Takie frazesy możemy słyszeć od innych i takie mantry powtarzać do lustra. Niestety „wrzucić na luz” nie jest tak prosto, zwłaszcza gdy z natury jesteś perfekcjonistą lub opierasz własne poczucie wartości na opinii innych. Więc co zrobić, gdy notorycznie doświadczasz wyniszczającego działania stresu?


Jak radzić sobie ze stresem?

NIE WIEM!!! Gdybym wiedziała, nie byłabym wiecznie zestresowana. Jednak mimo wszystko ciągle próbuję robić coś, co mi pozwoli, choć trochę przestać się spinać i napinać, by nie umrzeć ze stresu. Napiszę Wam o tym, co robię, by sobie pomóc i to, co radzą w tej kwestii inni.
Oczywiście nie podam wam uniwersalnego leku na całe zło.

Każdy z nas jest inny — jedni relaksują się, odpoczywając, inni wtedy, gdy są aktywni. Na jednych medytacja będzie działać wyciszająco, dla drugich irytująco. Niemniej jednak postaram się podzielić tym, co uważam za skuteczne i pomocne w walce ze stresem.


Z kim przestajesz, takim się stajesz.

W każdym porzekadle jest odrobina prawdy. Warto więc (w miarę możliwości) unikać ludzi, miejsc i sytuacji, które w nas wywołują stres. Ludzi, którzy lubią straszyć i siać katastroficzne wizje lub atakować i poniżać. Przebywanie z toksycznymi ludźmi, którzy, niczym wampiry wysysają energię, jest stresogenne.

Oczywiście nie da się wszystkich takich ludzi wyeliminować ze swojego otoczenia. Bardzo często bywają nimi współpracownicy, a nawet członkowie rodziny. Warto jednak asertywnie zabraniać im kierowania w naszym kierunku negatywnych komunikatów. Krótko mówiąc, należy kończyć stresujące dyskusje i nie pozwalać, by nas obrażano.

To samo tyczy się miejsc i sytuacji. Pamiętam, że kiedyś wybrałam się z koleżanką na zajęcia zumby. Ponieważ mam złą koordynację miałam duży problem z wykonaniem sekwencji tanecznych ruchów. Całe zajęcia stresowałam się swoimi nieskoordynowanymi ruchami, które w niczym nie przypominały seksownych ruchów prowadzącego. W efekcie po zajęciach zamiast naładowana pozytywnymi endorfinami wyszłam zestresowana i zdołowana. Teraz chodzę na jogę prowadzoną przez fizjoterapeutkę w towarzystwie sympatycznych starszych Pań. Podobnie źle się czuję w „eleganckich” miejscach typu SPA czy butik z drogimi rzeczami. Unikam, więc takich miejsc, by nie zastanawiać się nad tym, co ta Pani myśli patrząc na mój koślawy chód, czy słuchając mojej bełkotliwej mowy.

Niestety, przesadziłam z unikaniem stresujących sytuacji i miejsc, rezygnując z aktywności zawodowej. Na szczęście doszłam do wniosku, że czas opuścić strefę komfortu i ruszyłam (zdalnie) na poszukiwanie zajęcia. Pamiętając o moim problemie ze stresem, zanim zajęłam się poszukiwaniem pracy, poszłam na terapię.


Kiedy rozmowa z przyjaciółką to za mało.

Jeżeli ktoś nie miał do czynienia z terapeutą, to być może psychoterapia kojarzy mu się z kozetką, na której opowiadamy swoje życie, a terapeuta, kiwając się, przysypia. Można też mieć wyobrażenie terapii, jako hipotetycznego seansu cofającego nas do zablokowanych wspomnień z dzieciństwa pełnych traumatycznych wynurzeń.

Natomiast współczesną psychoterapię można określić jako leczenie poprzez rozmowę ukierunkowaną na zmianę zachowania. Rozmowa z terapeutą różni się od tej z koleżanką, gdyż nie polega na udzielaniu porad, pocieszaniu, czy trzymaniu za rękę, Cytując psychoterapeutkę Joannę Piekarską: "rozmowa terapeutyczna pomaga uświadomić sobie, z czego wynikają aktualne kłopoty, dostrzec powtarzające się schematy oraz utrudniające życie przekonania i zastanowić się, czy chcemy je zmieniać. A jeśli tak, to, w jakim kierunku mają iść te zmiany".

Psychoterapia bywa trudna i emocje po każdej sesji bywają inne. Bywa tak, że po jednym spotkaniu jestem pełna energii, optymizmu i chęci do działania, a po następnym płaczę targana silnymi emocjami.

Terapeuta może dostrzec u pacjenta głębsze problemy wymagające interwencji psychiatry. Przypominam psychiatra to lekarz — nie wstydźmy i nie bójmy się do niego pójść, bo to czasem jedyny sposób, by uratować swoje zdrowie i życie.

Pamiętajmy także o naszych dzieciach (szczególnie nastoletnich), one coraz częściej mają problemy psychiczne. Nie bagatelizujmy humorów nastolatka, gdyż jak pokazują statystyki, rośnie liczba samobójstw u dzieci i jednocześnie maleje wiek, w którym je popełniają. Obecny czas izolacji rówieśniczej i kontaktów "online" sprzyja powstawaniu zaburzeń emocjonalnych.
Niestety dużym problemem w Polsce jest dostępność do terapii psychologicznej i leczenia psychiatrycznego. Kolejki na NFZ są bardzo długie, najgorzej jest chyba z psychiatrami dziecięcymi, gdyż ich po prostu brakuje. Dlatego nawet do gabinetów prywatnych są kolejki, a wizyta dużo kosztuje.

Mimo to nie należy zwlekać z terapią, gdyż problemy emocjonalne uniemożliwiają normalne funkcjonowanie, wpływają na nasze zdrowie czy zagrażają życiu. Ja terapię kontynuuje od prawie roku i czuję jej pozytywne efekty.

Samopomoc babska

Każdego dnia możesz zrobić nawet najmniejszą rzecz, by się zatroszczyć o siebie i zniwelować stres. Sposobów na to podobnie jak przyczyn stresu jest wiele. Tak jak w przypadku tego, co nas stresuje, różne rzeczy i sytuacje nas "luzują". Podam wam kilka przykładów na odstresowanie:

  • Podziel słonia na kawałki — gdyby ktoś postawił przed Tobą słonia i polecił go zjeść, to z pewnością powiedziałbyś, że nie dasz rady. Oczywiście przykład z jedzeniem słonia jest abstrakcyjny, jednak często stajemy przed wyzwaniem, które, wydaje nam się tak ogromne, że niemożliwe do wykonania. Wystarczy jednak po porcjować słonia i kawałek po kawałku dzień po dniu go zjeść. Więc kiedy przeanalizujemy dany problem, możemy podzielić jego rozwiązanie na kilka mniejszych spraw możliwych do zrobienia.

  • Step by step — podobnie jak w przypadku zjedzenia słonia drogę do realizacji danego celu dzielimy na mniejsze etapy. Metodę małych kroków przedstawia japońska filozofia Kaizen. Jest wiele książek, które opisują jak wykorzystać filozofię małych kroków zarówno w życiu prywatnym, jak i w sferze zawodowej. Jednym zdaniem metoda ta polega na zrobieniu w kierunku do celu jednego kroku, potem następnego itd. Uważam, że metoda Kaizen jest pomocna w sytuacji kryzysowej, w której powinniśmy pamiętać o tym, by się skupić na działaniu małymi możliwymi do pokonania krokami.

  • Rusz cztery litery — uwolnij endorfiny poprzez ulubioną aktywność fizyczną. Podkreślam ulubioną taką, która sprawi, że nawet zmęczona i spocona poczujesz się super. To może być wszystko: ulubiony sport, spacer, a nawet wielkie sprzątanie. Ważne, by regularnie wprawiać w ruch swoje ciało.

  • Zaprogramuj swoją podświadomość — jestem fanką pozytywnej psychologii. Uwielbiam czytać i słuchać o tym, jak lepiej żyć i lepiej się czuć. Niektóre techniki polecane w poradnikach mnie śmieszą i uważam je za utopijne (zwłaszcza te dotyczące dzieci), inne stosuję.
    Polecam wam afirmacje, czyli stworzenie sobie pozytywnych sformułowań i regularne ich powtarzanie we wszystkich trzech osobach:

Ja Ania jestem piękna i wspaniała.

Ty Aniu jesteś piękna i wspaniała.

Anka jest piękna i wspaniała.

 

Oczywiście powtarzanie afirmacji nie pomoże, gdy nic nie będziemy robić, by była ona prawdziwa. Więc powtarzam sobie, że jestem piękna i wspaniała dam o swój wygląd, a gdy robię to często, żaden pryszcz nie sprawia, że czuję się brzydka.

Inną techniką wpływania na podświadomość, którą lubię, jest tak zwane praktykowanie wdzięczności. Czyli uświadamianie sobie, co dobrego nas dzisiaj spotkało. Można każdego wieczoru napisać, za co jesteśmy wdzięczni. Jestem wdzięczna za to, że mam fajnych  ludzi wokół siebie.

Wiem, że w ciężkich chwilach trudno jest skupić się na pozytywach, ale gdy, na co dzień, zamiast narzekać będziemy myśleć pozytywnie, to łatwiej przejdziemy  przez kryzys.


  • Tylko spokój nas uratuje — nie bez przyczyny osobie, która wpada w złość, mówi się "weź głęboki oddech i policz do dziesięciu". Oddech i dostarczenie tlenu do krwiobiegu spowoduje zwolnienie akcji serca podniesionej przez hormony stresu. Podobno większość ludzi ma problemy z prawidłowym oddechem, oddychamy za szybko i za płytko. Warto przestać traktować oddychanie, jako czynność automatyczną i poświęcić mu trochę uwagi. Można to robić, medytując, ćwicząc jogę lub po prostu skupić się nad oddechem przed snem.

  • Jedz zdrowo i wysypiaj się — te dwie prozaiczne czynności są niezbędne do tego, żebyśmy się dobrze czuli, a tak często o nich zapominamy. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji kryzysowych, w których jesteśmy zestresowani.
    Ja z powodu stresu mam ogromne problemy zarówno z jedzeniem (brak apetytu, mdłości), jak i spaniem (przewracanie się z boku na bok do 4 nad ranem). Choć w stresie bywa to trudne, staram się jeść regularnie małe porcje, z którymi mój układ trawienny sobie poradzi. Jeśli chodzi o sen,to zasypiając, próbuje odwrócić swoją uwagę od problemu czytaniem lub słuchaniem audiobooka, a gdy się w nocy przebudzę, skupiam się na oddechu: raz wdech, raz wydech, dwa wdech, dwa wydech...
    Natomiast, gdy źle śpię kilka nocy z rzędu, sięgam po tabletkę przepisaną przez lekarza. Przyjmowanie pigułek na sen ograniczać do minimum, gdyż są silnie uzależniające.

  • Karm się endorfinami — jak śpiewał Rysiek "w życiu piękne są tylko chwile...", więc spraw sobie jak najwięcej pięknych chwil. Oglądaj, słuchaj, czytaj i rób to wszystko, co sprawia, że się uśmiechasz. Unikaj natomiast uzależniających pseudo poprawiaczy humoru np. alkoholu czy słodkiego obżarstwa, gdyż żyjąc w stresie łatwo wpaść w nałóg.


Na koniec mam dla Was tekst, który dostałam na warsztatach psychologicznych. Prowadząca natknęła się kiedyś, gdzieś na niego i ponieważ jej się spodobał, postanowiła "posłać go w świat". Mnie także urzekły słowa anonimowego autora i dlatego zrobię to samo co psycholożka.


NIECH MOC BĘDZIE Z NAMI!!!


MAM TĘ MOOOOC.


Wyrzuć wszystko to, co nie działa.
Teraz. Weź i wynieś na śmietnik.
Buty dajmy na to, w których się potykasz, jeśli jest ci niewygodnie — na śmietnik. Talerz ze starego serwisu, na którym nic nie podasz — wystaw przed drzwiami, może ktoś weźmie. Karteczkę z dietą przyczepioną na drzwiach lodówki (to już nawet nie jest śmieszne!!!) Codzienne rozmowy telefoniczne: „wyobraź sobie, co za koszmar!", a ty: "Uhm Koszmar”, · a sama przestępujesz z nogi na nogę, bo twój ulubiony serial zaraz się zacznie, lub stygnie pachnąca kąpiel po ciężkim dniu. Twoja znajoma od telefonu ma codziennie koszmar.
Po co ci to?
Wyrzuć słowa, które wypowiadasz rano do budzika: „jeszcze 5 minut”. Albo wstań od razu, albo ustaw pobudkę dla siebie — nie dla sumienia. Bo to nie działa!!!
Wyrzuty z powodu tego, czego dziś nie zdążyłeś zrobić – won. NIKT NIE JEST IDEALNY
– powieś sobie na lodówce zamiast diety.
Wyrzuty z powodu przeszłych czynów, stosunków, znajomości, wyborów, które kiedyś zrobiłeś… Wyrzuty won – do diabła. Wszystko się zgadza Żadnego żalu tylko doświadczenie
i wdzięczność. Żadnego rozmyślania, „co by było, gdyby…” albo rób, albo nie myśl.
Spróbuj – jak się spodoba, to idź dalej. Koszykówka, nauka japońskiego, poznać kogoś, nowa praca nowa fryzura, teatr…
Jutro, dobrze? Choć jedną rzecz ok?
Zamiast rozmyślania, które trzeba wyrzucić.
Wyrzuć zwyczaj przepraszania po kilka razy. Wystarczy jedno szczere „przepraszam”, jeśli jest powód. Reszta to śmieci, balast.
Swetry, sukienki, dżinsy i inne badziewie, które ci nie pasuje, pogrubia, postarza – won! Żadnych „po domu”, żadnego »do lasu«! Na przemiał
Przecież nie znalazłaś siebie na śmietniku.
Masz być zawsze piękna!
Wyrzuć „walizkowe relacje”, które są jak walizka bez rączki, po co to
i ciągnąć ciężko i wyrzucić szkoda. Ręce ci jeszcze nie odpadły? Zdecyduj się i zamień je na eleganckie, z kółeczkami, takie, co same jadą ku radości wszystkich.
Zrozumiałeś metaforę? Pięknie, lekko, komfortowo, pewnie. Resztki kosmetyków, zbędne lekarstwa, przeterminowane perfumy – won! Zasługujesz na świeże, nowe, najlepsze.
Obietnice, że „kiedyś” napiszesz, zadzwonisz, zrobisz, kupisz – jeśli wiszą ponad tydzień (no dobra dwa) i nikt nie umarł, to znaczy, że są zbędne. Wykreśl.
Słowa „nie umiem”, „nie znam się” – nie działają. Dowiedz się, naucz, poznaj albo zapłać temu, co umie. Przecież nie prowadzisz hodowli kompleksów, tylko chcesz żyć wygodnie, prawda?
Wspomnienia, z powodu których drżą ci ręce i masz łzy w oczach – won! Jak wrócą ponownie, kasuj. Nie zatruwaj sobie życia.
Było – minęło.
Zwyczaj ciągłego ustępowania, bycia »grzeczną dziewczynką« lub „grzecznym chłopcem”, przemilczania, nawet gdy czegoś bardzo potrzebujesz, ale „co ludzie powiedzą”
- wyrwij z korzeniami!
Mów, proś, komentuj, wypowiadaj się — grzecznie i taktownie, ale zgodnie z własną wolą i o swoich potrzebach.
Strach przed starością, chorobą, przed nowym, wątpliwości co do swojej urody i wdzięku, brak wiary we własne szczęście – spakuj i spal, a popiół – na wiatr.
To nie działa, nie pomaga. Przeszkadza żyć po ludzku.
Zepsute zapalniczki, długopisy, czajnik, kuchenkę – won.
Kupisz nowe
Zwyczaj przepieprzania czasu w Internecie –
wywal już teraz, zaraz, natychmiast!
Skończysz czytać – wyjdź na spacer.
Tam jest dobrze, jest świeży podmuch powietrza słońce albo deszcz, zieleń albo śnieg.
Przejdź się, pooddychaj, poparz, posłuchaj, powąchaj.
To żyje. To działa!!!
 
 
Zaopiekuj się sobą.

M - jak miłość i małżeństwo

  Siódmy październik jest w moim kalendarzu szczególnym dniem, ponieważ tego dnia w 2006 roku brałam ślub. Nie jestem szczególnie przesądn...